Wiem, że większość osób ma świadomość, że skok do wody „na suchara” wiąże się z ryzykiem utonięcia. Ten tekst ma wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Jest on maksymalnie uproszczony i studenci np. medycyny niczego nowego się z niego nie dowiedzą, chciałbym przybliżyć przyczyny utonięć w okresie letnim szerszemu gronu, a nie odkrywać Ameryki. 😉
Zainteresowanych odsyłam do pracy dr hab. Tomasza Wierzby i lek. med. Arkadiusza Ropiaka w „Kardiologii Polskiej” z 2011 roku pt. „Złożony profil odruchowej odpowiedzi na nurkowanie”.
Do lata jeszcze trochę nam zostało, ale wyobraźcie sobie taką sytuację. Gorąco, nasz bohater (nazwijmy go Pszemek) z kolegami postanawia urwać się ze szkoły i jechać nad jezioro. Słońce świeci, pić się chce, toteż Pszemek chłodzi się piwkiem. Jako że nadal jest gorąco, koledzy postanawiają skoczyć z pomostu wprost do wody. Młody, wysportowany, umiejący pływać Pszemek skacze pierwszy na głęboką wodę. Rozpęd, skok, plusk i cisza. Mija 10 sekund, potem 20, a Pszemek nie wypływa. I już nie wypłynie. Brzmi znajomo, prawda? Co roku w wiadomościach słyszymy o takich utonięciach.
No dobra, ale dlaczego?
Wiele ssaków, na przykład wieloryby, wykształciło tzw. odruch na nurkowanie. Polega on na zwolnieniu akcji serca pod wodą i obkurczeniu drobnych naczyń krwionośnych, aby zaopatrzyć w tlen życiowo ważne narządy (mózg, serce), kiedy oddychanie jest niemożliwe. Wielorybom pozwala to wytrzymać pod wodą nawet 2 godziny. U człowieka (w przeciwieństwie do większości naczelnych) także ten odruch funkcjonuje.
Dodatkowo istnieje odruch na oziębienie twarzy, w wyniku którego również zwalnia się akcja serca.
Ale jak to ma się do utonięć?
Przy normalnym nurkowaniu po kilkunastu-kilkudziesięciu sekundach serce potrafi zwolnić do 40 i mniej uderzeń na minutę. Normalnie bije ono ~70 razy na minutę, a rozrusznikiem jest węzeł zatokowo-przedsionkowy. Jest on takim „poganiaczem”, który mówi sercu, kiedy ma się kurczyć. Gdy akcja serca zwalnia, swoją aktywność ujawniają tzw. rozruszniki II i III rzędu, czyli węzeł przedsionkowo-komorowy i sam mięsień komór serca. Brakuje naszego poganiacza, więc zdezorientowany węzeł przedsionkowo-komorowy (lub komory) zaczyna generować skurcze we własnym tempie. Efektem są zaburzenia rytmu serca, czasem po 30, 40, 60, czasem nawet po 80 sekundach pod wodą. Mogą być one stosunkowo niegroźne (rytm przedsionkowo-komorowy), ale wraz z upływem czasu potrafią się przekształcić np. w migotanie komór czy asystolię (zatrzymanie komór w rozkurczu). Odpowiedź jest tu bardzo zmienna osobniczo. Komory pracujące chaotycznie (albo w ogóle nie pracujące :)) nie są w stanie przepompować krwi do mózgu, co skutkuje utratą przytomności.
OK, ale przecież Pszemek nie był pod wodą nawet minuty.
Tak, ale Pszemek popełnił parę głupich błędów.
Po pierwsze – wypił piwo.
Alkohol powoduje rozszerzenie drobnych naczyń w obrębie twarzy. Wskutek tego napływająca krew znacznie ja ogrzała. I tu wchodzi do akcji odruch na oziębienie twarzy. Przy kontakcie rozgrzanej skóry twarzy z zimną wodą, odpowiedź odruchowa jest znaczna. Następuje istotne przyhamowanie aktywności węzła zatokowo-przedsionkowego i zwolnienie akcji serca.
Po drugie – skoczył „na suchara”.
Twarz miał rozgrzaną od alkoholu, nagrzanie jej od słońca tylko spotęgowało efekt. Doszło praktycznie do zahamowania czynności węzła Z-P.
Po trzecie – wziął rozbieg.
Istnieje jeszcze jedna ciekawa zależność. Im wyższa pierwotna częstość akcji serca, tym ryzyko wystąpienia zaburzeń pracy serca w wyniku odruchu kardiodepresyjnego większa.
Wszystko to, „wspomagając” odruch na nurkowanie, sprawiło, że serce Pszemka przestało efektywnie tłoczyć krew. Pozbawiony tlenu mózg „wyłączył” świadomość, w wyniku czego doszło do odruchowego zaczerpnięcia oddechu (czyli zachłyśnięcia wodą). Zanim koledzy zorientowali się, co się dzieje, Pszemek prawdopodobnie miał już płuca wypełnione wodą. Zanim go wyłowili, jego mózg zdążył obumrzeć.
Nie ma znaczenia, że nurkujesz regularnie, jesteś wysportowany, nie masz problemów z sercem i skakałeś „na suchara” wielokrotnie. Efekt jest wywołany wieloma czynnikami i u różnych osób może być całkowicie odmienny. Każdy taki skok, to ryzyko utonięcia w wyniku zaburzeń pracy serca.
W USA duży odsetek utonięć, to wypadki w przydomowych basenach, a ich ofiarami są właśnie młodzi, wysportowani ludzie chcący schłodzić się skacząc wprost do wody.
W Polsce bardziej popularne są jeziora, co dodatkowo komplikuje sprawę, bo karetka nie jest w stanie dojechać nad wodę w ciągu 5 minut od zatrzymania dopływu krwi do mózgu.
Jak nie utonąć?
To proste. Przed skokiem do wody zanurz najpierw kończyny, potem tułów, na końcu twarz. W ten sposób minimalizujesz ryzyko wystąpienia odruchu na oziębienie twarzy. Picie alkoholu nad wodą to chyba jeden z głupszych pomysłów, ale tego nie muszę pisać.
Nie baw się w zawody typu „kto dłużej wytrzyma pod wodą”, zwłaszcza jeśli wcześniej nie przyzwyczaiłeś(aś) się do jej temperatury.
Pamiętajcie o tym w czerwcu, bo główną przyczyną utonięć nie jest wcale skok na główkę i uderzenie głową o twardy przedmiot. Nie toną też wcale ci, którzy nie potrafią pływać. Wiedza o tym, czego lepiej nie robić, pozwoli Wam (a może też osobom, którym o tym powiecie) uniknąć niezbyt przyjemnej sytuacji oglądania bliskiej osoby w worku (lub samemu być pakowanym(ą) w worek).
Śledź nas w Google News!
Zawsze na bieżąco z najnowszymi artykułami i informacjami.
Obserwuj nas w Google News