O historii amerykańskiego bombowca mieszkańcy regionu dowiedzieli się pod koniec 2014 r. kiedy to jedna z grup archeologicznych wydobywała fragmenty wraku spod kilkumetrowej warstwy ziemi. Na blogu https://naszaprawdablog.wordpress.com pojawiła się jeszcze jedna odsłona tej niesamowitej historii, spisana dzięki relacji bezpośrednich świadków. Zapraszamy do lektury.
+
„Pora dnia była późna, słońce zachodziło. Nagle 17-stoletni Henryk Zimniak, mieszkaniec Łąkocin niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego usłyszał potworny hałas silników. Wybiegł z innymi osobami za domy i zobaczył, jak duży samolot zbliżał się do ziemi z kierunku wschodniego. Bombowiec uderzył w pole, odbił się i przeleciał jeszcze 500 metrów i znieruchomiał.
W maszynie przez pewien czas po lądowaniu pracował jeden silnik i paliły się światła pozycyjne. Trzy silniki miały jeszcze śmigła – choć z pogiętymi łopatami. Jeden silnik był spalony i bez śmigła. Pora roku była bardzo mokra – dlatego samolot nie rozbił się i nie był poważnie uszkodzony – jedynie był potwornie zabłocony. Pierwsi przy samolocie byli Rosjanie. Samochodem wyprzedzili zbiegających się chłopów. Potem odjechali ale zostawili strażników ( którzy nie byli sumienni w pilnowaniu ). Po pewnym czasie sołtys dostał polecenie, aby pilnowanie przejęła miejscowa ludność. Wtedy chłopi pilnowali samolotu dwójkami. Henryk Zimniak miał bardzo dobry dostęp do samolotu, gdyż B-17 wylądował na polu jego stryja, u którego mieszkał. Henryk Zimniak pamiętał jak na drugi dzień po lądowaniu znalazł w bombowcu kanapki – biały chleb z masłem i konserwą. Ciekawe czy zjadł lunch Harolda Whitbecka – strzelca ogonowego?
Drugim znaleziskiem była mufka z podłączeniem do ogrzewania elektrycznego. Henryk Zimniak pamiętał, że jeszcze w Wielkanoc 1945 roku samolot miał 11 karabinów maszynowych. Z upływem czasu samolot zaczął być rozbierany przez miejscową ludność. Sterczał na polu przez trzy lata, kiedy Zimniak zdecydował się usunąć wrak. Piłką i przecinakiem oddzielił skrzydła i silniki, kadłub podzielił na trzy części. Trzema końmi i łańcuchami wyrwał złom z ziemi i wyciągnął na okoliczne nieużytki około 1 km dalej, skąd trafiły na złom. Później orząc odzyskany w ten sposób grunt, znajdował dużo skrawków metalu, a nawet taśmy amunicyjne, które zabrała milicja. Ostatnie znane elementy znajdowały się w gospodarstwie sąsiada jeszcze w roku 1998.
Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych. Michał Zimniak
Amerykański strzelec ogonowy samolotu Harold Whitbeck, z którym Henryk Zimniak korespondował do ostatnich tchnień życia, z którym niejednokrotnie się spotkał stwierdził po wojnie, iż pilot bombowca włączył autopilota i cała załoga wyskoczyła. Według relacji Whitbecka, samolot najprawdopodobniej brał udział w bombardowaniu węzła kolejowego w Komarom na Węgrzech na który spadło 193 ton bomb.
Oto szczegółowa relacja Whitbecka: „Wystartowaliśmy między 7:00 a 7:30. Nasza „Forteca” leciała na prawym skrzydle samolotu prowadzącego grupę. Po zebraniu się w formację przeprowadziliśmy standardowe procedury sprawdzenia wyposażenia: sprawność broni, strefy ostrzału, instalacje tlenowe, interkom, kamizelki kuloodporne, ogrzewanie kombinezonów. Stanowisko strzelca ogonowego to bardzo samotne miejsce. Miałem bardzo ograniczone możliwości widoku w dół i byłem oddzielony od reszty załogi. Dzięki Bogu mieliśmy interkom. Musiałem bardzo uważać na wrogie samoloty.
Na pierwszy ostrzał artylerii przeciwlotniczej natrafiliśmy przy przekraczaniu wybrzeża Adriatyku ( samolot leciał z bazy w Jugosławii ). Potem był spokój, aż do rejonu celu, dokąd trafiliśmy około południa. Tam było bardzo ciężko. Strzelali do nas cały czas. Z oddali wyglądało to bardzo niewinnie – bezgłośne obłoczki czarnego dymu. Niewinność skończyła się kiedy zostaliśmy trafieni. Chwila, kiedy dostali nas była oczywista. Flaku nie słychać dopóki nie uszkodzi twojego samolotu. Huk był duży i samolot od razu zaczął zachowywać się bardzo niestabilnie… Lot uszkodzoną maszyną był dla nas bardzo nerwowy. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Samolot coraz bardziej wymykał się spod kontroli i dalszy lot stawał się coraz bardziej niebezpieczny. Pilot wydał rozkaz przygotowania się do opuszczenia bombowca. Kiedy byliśmy na wysokości 1500-1800 stóp zaczęliśmy skakać. Dopiero na ziemi przekonaliśmy się, że jesteśmy na sojuszniczym terenie.”
Henryk Zimniak z Haroldem Whitbeckiem – po wojnie. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych. Michał Zimniak
„Opuszczony samolot tymczasem poleciał dalej. Kapitan Podasek mógł wyskoczyć z bombowca, gdyż włączył autopilota przed opuszczeniem swego stanowiska. Po pozbyciu się załogi automatyczny pilot kontynuował lot i gdzieś w Polsce wykonał doskonałe lądowanie na brzuchu. Być może było to pierwsze w historii lądowanie samolotu dokonane przez maszynę bez udziału człowieka? ”
Wszystko wskazuje na to, że samolot „Miss BeHaven” przeleciał na automatycznym pilocie dystans znad Myślenic gdzie wylądowała załoga pod Krotoszyn. Pułkownik Adamiec, emerytowany oficer Ludowego Lotnictwa Polskiego, potwierdza, że samolot może na automatycznym pilocie polecieć na taką odległość. Warunkami do tego są odpowiedni zapas paliwa i brak przeszkód terenowych”.
Materiały ze zbiorów rodzinnych. Michał Zimniak
Autor publikacji: Michał Zimniak
Tekst opracowano na podstawie materiałów rodzinnych oraz publikacji:
Serwatka S., Bezzałogowe lądowanie. Przegląd lotniczy.
Śledź nas w Google News!
Zawsze na bieżąco z najnowszymi artykułami i informacjami.
Obserwuj nas w Google News