W powiecie ostrowskim odnaleziono ciała Niemców, którzy jak głosi historia, zostali rozstrzelani przez Rosjan w 1945 roku. Pan Roman Lulek opisał na swoim blogu – http://luleksosnie.blox.pl/html – wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Trzeba uczciwie przyznać, że czytając poniższą historię, można naprawdę poczuć panujące wówczas emocje i tragizm sytuacji. Cała historia kończy się dość szczęśliwie. Ale to dowiedzą się Państwo z poniższego tekstu pochodzącego z bloga „Sośnie Nasza Kochana Gmina”.
+
Śmierć Niemcu w 1945 roku:
Wczesną wiosną 1945 roku, kiedy śnieg już topniał a powiewy cieplejszego powietrza dawały się odczuć coraz częściej, życie w Sośniach i okolicy toczyło się normalnym, jak na tuż powojenne warunki, leniwym rytmem. Komunikaty docierające z cofającego się frontu zapowiadały bliski już koniec wojennego koszmaru.
Tym większym zaskoczeniem dla mieszkańców leśniczówki należącej przed wojną do dóbr Lipskich, było pojawienie się niemieckiego oddziału wojskowego.
Przy drodze prowadzącej z Mojej Woli do Szklarki, na granicy dóbr baronowej von Diergardt i Wojciecha Lipskiego z Lewkowa, stały naprzeciwko siebie, w odległości kilkudziesięciu metrów dwie leśniczówki. Pełniły one rolę stróżówek pomiędzy majątkami. W opisywanym czasie obydwie były już opuszczone przez mieszkańców.
Jedna z nich nazywała się Hubertus i wysoko,w szczycie budynku, zawieszony miała herb.
Przed II wojną światową tereny należące obecnie do gminy Sośnie były terenami przygranicznymi. Tuż za zachodnią granicą gminy rozciągała się już Rzesza Niemiecka. Dlatego Szklarkę w większości zamieszkiwały rodziny niemieckie. Rodziny Usarków i Miklaszewskich należały do polskiej mniejszości. Kiedy Paweł Usarek dowiedział się o opuszczonych leśniczówkach, postanowił wraz z żoną Eleonorą, 14 letnim synem Marianem, 7 letnią Zdzisią i Bożenką, która miała 4 lata, przenieść się do jednej z nich, opuszczając zamieszaną przez niemiecką większość Szklarkę.
Pewnego marcowego dnia w godzinach przedpołudniowych Usarkowie dostrzegli w lesie, od strony Bogdaju, jakiś ruch. Dało się zauważyć, że to ludzie w mundurach. Gdy podeszli bliżej, okazało się, że był to rozbrojony oddział żołnierzy niemieckich (44 żołnierzy i 4 oficerów), którzy lasami przedzierali się ku granicy niemieckiej w Starej Hucie. Żołnierze to duże słowo. Byli to, jak opisywał później pan Paweł, kilkunastoletni chłopcy z Hitlerjugend, którzy pod koniec wojny, jako niemieckie siły rezerwowe, wysyłani byli na front. Trudno było ich nawet nazwać żołnierzami. Bez broni, bez amunicji, w zniszczonych mundurach z poobrywanymi guzikami. Zmęczeni, głodni i wystraszeni, niezdecydowani co robić.
Oddział podzielony został na dwie równe części. Jedna część postanowiła przedzierać się dalej ku granicy, druga, złożona z 22 chłopców i 2 oficerów, postanowiła przeczekać na leśniczówce do zakończenia działań wojennych. Rozlokowali się w niezamieszkanym budynku, chcąc pozostać niezauważonymi. Prosili gospodarzy o jedzenie. Paweł aby zorganizować żywność dla takiej dużej grupy, wyprawił się do Szklarki. Tam przedstawiając dyskretnie sytuację miejscowym Niemcom, pozyskał niezbędny chleb i inne artykuły dla swoich „gości”.
W tym budynku ukrywali się „okupanci”
Nawiasem mówiąc, pomiędzy niemieckimi chłopcami a gospodarzami, nawiązała się pewna nić sympatii połączonej ze współczuciem. Chłopcy przychodzili do Eleonory po ciepłą wodę i zwyczajnie pogadać. Jeden z nich z czułością brał na kolana malutką Bożenkę i wyjaśniał, że bardzo tęskni za domem, bo zostawił w nim taką samą malutką siostrzyczkę. Inny, ładny blondyn z okrągłą buzią, przepięknie grał na… grzebieniu, umilając te ich pogaduszki. W ich zachowaniu nie było wrogości. Pytani o to wyjaśnili, że oni nie szli na wojnę przeciwko komuś. Nie szli też walczyć za Hitlera. Oni walczyli dla ojczyzny, dla Niemiec, bo wezwano ich do wypełnienia takiego obowiązku.
Pewnego razu poprosili Eleonorę o igłę i nici, ponieważ chcieli poprzyszywać brakujące guziki do mundurów (oberwane guziki mieli w kieszeniach). Wierzyli, że wrócą do domów i oczekujących rodzin. Pragnęli przed powrotem doprowadzić do porządku mundury, aby w momencie spotkania z bliskimi, wyglądać jak wojsko.
5 czy też 6 dnia od przybycia nieoczekiwanych gości, krzątający się po obejściu Marian zauważył zbliżający się od strony Szklarki oddział rosyjski. Ubrani byli w białe, maskujące stroje, uniemożliwiające ich dostrzeżenie z większej odległości.
Syn gospodarza czym prędzej udał się do domu, by ostrzec wszystkich o zbliżającym się radzieckim oddziale zwiadowczym. Wpadł do obejścia wołając ostrzegawczo – Ruscy na mostku, aż biało od Ruskich, uciekajcie.
Niemieccy chłopcy, którzy nawet nie mieli broni, byli zbyt zmęczeni by uciekać i myśleli by się poddać. Jednak póki co, zgromadzili się w zajmowanej części obejścia, myśląc prawdopodobnie, że nie zostaną zauważeni. Natomiast dwaj oficerowie wbiegli do mieszkania Eleonory i nakazali jej mówić, że jeden z nich to jest jej mąż (Paweł był w Szklarce po prowiant). Zniknęli zaraz, zamykając za sobą drzwi do pokoju.
W tym samym czasie pomiędzy domy wtargnął radziecki oddział zwiadowczy.
Pewnie wielu z was słyszało o bardzo swobodnym zachowaniu żołnierzy radzieckich na zdobywanych terenach. Czarną legendą obrosły wręcz „dokonania” oddziałów azjatyckich, wchodzących w skład Armii Czerwonej. Ten oddział był właśnie taki.
Złożony z niezbyt wyrośniętych, czarniawych, niejednokrotnie skośnookich mężczyzn o dzikim spojrzeniu.
To przed takimi wyzwolicielami Zygmunt Rutkowski ukrywał swoje córki w pokoju zastawionym szafą.
Dowodziła nimi Rosjanka. Wysoka, wyprostowana dziewczyna – oficer, której spod futrzanej czapy opadały na ramiona czarne, lśniące włosy. Jako jedyna z oddziału dosiadała konia. Jej tkwiące w strzemionach stopy, mimo panującego zimna, były bose.
Trzymając w ręku pistolet weszła do mieszkania i zażądała od Eleonory obuwia. Eleonora wyszukała jakieś buty, dołożyła ciepłe skarpety i podała bosonogiej pani oficer. Ta zadowolona zaczęła zakładać „prezent” na zmarznięte nogi.
Równolegle do tych wydarzeń, na zewnątrz rozległy się wystrzały. To podkomendni bosej pani oficer, do której zwracali się z szacunkiem Nadieżda Iwanowna, rozbiegli się po obejściu w poszukiwaniu germancow. Robili to skutecznie, bo już po chwili niemieccy chłopcy wybiegli z domu, gdzie się ukrywali i rozpierzchli się po obejściu kierując się w stronę lasu. Ruscy mieli niezłą zabawę, strzelając do nich, jak do królików.
Zaalarmowana strzałami Nadieżda Iwanowna wyszła na zewnątrz, by zobaczyć co się dzieje. Stanęła na murku przy schodach i ogarnęła wzrokiem miejsce walki. W tym samym momencie okrągły na twarzy blondynek, ten od gry na grzebieniu, pokonując gnojownik, dobiegał do skraju lasu. Już miał zniknąć pomiędzy drzewami, gdy stojąca na murku dziewczyna dowodząca zwiadowcami, spokojnie uniosła wyprostowaną rękę, uzbrojoną w pistolet, wymierzyła w blond głowę i pojedynczym strzałem zakończyła marzenia chłopaka o powrocie do domu i zobaczeniu siostrzyczki.
Murek, z którego strzelała Nadieżda Iwanowna
Po zakończeniu potyczki, a właściwie regularnej egzekucji bezbronnych Niemców, czerwonoarmiści rozpoczęli przeszukiwanie mieszkania. Najpierw sprawdzili pusty budynek należącego do baronowej Diergardt, który opuściła rodzina Surków. Tam nikogo już nie znaleźli, ale na wszelki wypadek strzelali do szaf, gdyby ktoś się w nich schował.
Szafa ze śladami ruskiej rewizji
Następnie zainteresowali się mieszkaniem Eleonory. Na początku z „kulturą”. Wskazując zamknięte drzwi do pokoju, skośnooki Rosjanin zapytał: a tam kto? Eleonora idąc za wskazaniem niemieckiego oficera odpowiedziała: dajcie spokój, tam jest chory mąż.
Posmotrim – odpowiedział Ruski i otworzył drzwi. Gospodyni nie wiedziała, co tam zobaczą.
W środku było właściwie wszystko tak, jak może wyglądać pokój chorego: wpół zasłonięte okno, półmrok, mężczyzna w samej bieliźnie leżący w pościeli. (Drugi niewidoczny dla spoglądających od drzwi, ukrył się pod łóżkiem). Prawie wszystko się zgadzało, tylko… spod pierzyny wystawał niedokładnie ukryty rękaw kurtki munduru. Jak sztandar narodowy.
Muż? – zapytał ponownie skośnooki Rosjanin.
German – odpowiedziała wtedy drżącymi wargami Eleonora.
Momentalnie zaczęły się krzyki i machanie pistoletami. Niemieckich oficerów wyciągnięto na zewnątrz i poprowadzono w stronę lasu. Po kilkunastu minutach w lesie rozległy się strzały.
Pozostali na miejscu żołdacy wyprowadzili Eleonorę wraz z dziećmi przed dom, postawili pod ścianą i już jeden gorliwy Azjata mierzył w ich stronę z karabinu, chcąc wymierzyć im „sprawiedliwość za nielojalność wobec władzy radzieckiej”. Przerażona matka już widziała koniec swój i swoich dzieci, wtem szybkim krokiem zbliżyła się Nadieżda Iwanowna. Gniewnym ruchem podbiła wymierzoną w dzieci broń, rozkazując: ostaw, ona mi dała sapogi i noski.
Gdy rozgrywała się scena pod ścianą, żołdacka czerń wpadła do mieszkania i regularnie je plądrowała. Zabrali pozłacany zegarek Pawła, harmonię Mariana, na której chłopiec uczył się grać. Marian próbował nawet tłumaczyć, że instrument jest mu niezbędny do nauki gry i nie powinni mu go zabierać Skończyło się to jednak dla chłopca uderzeniem z otwartej, żołnierskiej ręki w głowę, aż upadł pod łóżko. Instrument został zabrany. Była to i tak łagodna kara za dyskusję z wyzwolicielami.
Skrupulatnie przeszukujący mieszkanie żołdacy, znaleźli w nim jeszcze inny instrument muzyczny. Jeden z żołnierzy, porwawszy z półki młynek do kawy, który przy pokręcaniu wydawał trzeszczące dźwięki, spytał pobladłej gospodyni: igra? gra? Zobaczywszy skinienie głowy radośnie schował go za pazuchę kurtki. Też przywiezie do domu instrument muzyczny, na którym będzie grał na uroczystościach rodzinnych.
Po zakończeniu poszukiwań rosyjski oddział przepadł w lesie.
Całe dramatyczne zdarzenie trwało około 2 – 3 godzin.
Po powrocie ze Szklarki z prowiantem, Paweł zastał na podwórku pełne trupów pobojowisko. Po wysłuchaniu wyjaśnień żony, zdecydował, że trzeba uprzątnąć ślady walki.
Widząc, że sam nie da rady, ponownie udał się do Szklarki po kogoś z koniem i ludzi do pomocy, aby zabitych żołnierzy niemieckich pochować. Najpierw jednak zebrał nieśmiertelniki i dokumenty ofiar rzezi.
Zabitych złożono na wozie a następnie powieziono w stronę Szklarki. W pewnej odległości przed wsią, zjechali w prawo, do lasu. Tam w oddziale leśnym zwanym Rozgartyn Paweł z pomocnikami ze Szklarki wykopali duży dół i w tej wspólnej mogile złożeni zostali niemieccy chłopcy z Hitlerjugend. Pomocnicy ze szklarki przywieźli na wozie zwłoki jakiegoś cywila, który zakończył swą ziemską wędrówkę we wspólnej mogile z niemieckimi chłopcami. Chłopcami, którzy najbardziej marzyli o powrocie do domów i spotkaniu z matkami i siostrami. Niestety, zginęli tuż przed końcem wojny, powiększając liczbę jej bezsensownych ofiar.
Zapadał już zmrok, Paweł wraz z żoną jeszcze dobrze nie ochłonęli po dniu pełnym mocnych wrażeń, gdy zauważyli, że w ich obejściu coś się porusza. Zaniepokoili się, ale trzeba było wyjść aby to sprawdzić.
Ku ich zdumieniu, okazało się, że jest to jeden z niemieckich chłopców – żołnierzy, imieniem Manfred, który przeżył masakrę. Po prostu w zamieszaniu, które miało miejsce po wkroczeniu Rosjan, on jeden wykorzystał dogodny moment, przedostał się do stodoły i tam zakopał się głęboko w sianie. W ten sposób pozostał niezauważony przez nikogo.
Stodółka, gdzie ukrywał się Manfred
Paweł przekazał Manfredowi zawinięte w chustę nieśmiertelniki oraz dokumenty i pod osłoną ciemności przeprowadził na niemiecką stronę granicy.
Jeszcze przez wiele lat po wojnie pani Eleonora zrywała w ogródku kwiaty i dawała je córkom chodzącym do szkoły do Szklarki, aby wstawiły je Niemcom. Na grobie na stałe stał słoiczek na kwiaty. Na dąbku, pod którym wykopano mogiłę, pan Paweł wyciął w korze krzyż.
Wraz z upływem lat i zacieraniem się w pamięci zdarzeń, rodzina pana Pawła, czy też pamiętający zdarzenia mieszkańcy Szklarki, coraz rzadziej odwiedzali Niemców. Wydaje to się niemożliwe, ale zmieniający się ciągle las już w latach 70-tych tak dokładnie ukrył mogiłę przed panem Pawłem, jak i jego córkami, które w drodze do szkoły stawiały tam kwiatki, że nie potrafili jej odnaleźć.
Kiedy las ukrył już zazdrośnie tajemnicę mogiły a wspomnienie o wydarzeniach 1945 roku zaczęła pokrywać mgła niepamięci, pod koniec lat 70-tych zjawił się w leśniczówce, gdzie miały miejsce opisywane zdarzenia, mówiący w języku niemieckim, młody mężczyzna.
Przybysz wyjął z kieszeni kartkę, powiedział, że szuka mężczyzny, który nazywa się Usarek, który mieszkał tutaj w 1945 roku. Pan Paweł zrozumiał o co mu chodzi i powiedział, że on jest tym człowiekiem, którego nieznajomy szuka. Nieznajomy prosił, aby zaprowadzić go na miejsce zbiorowej mogiły młodych Niemców. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, wtedy nie było to już możliwe. Pan Paweł zaprowadził go jedynie na Rozgartyn, czyli w okolice miejsca, gdzie znajdowała się mogiła.
Nieznajomemu musiało to wystarczyć. Szczególne zaś znaczenie mogło mieć to, że miał okazję rozmawiać z osobą, która w czasie dramatycznej próby człowieczeństwa pomagała temu, który Nieznajomego skierował w to miejsce, opowiadając swą wojenną historię.
Opisane wydarzenia, które miały miejsce na naszym terenie, w miejscach, które znamy, doskonale uświadamiają wszystkim, jaki złem jest wojna, oraz to, że najwyższą cenę za nią, często płacą najmniej tą wojną zainteresowani. Wojna jest śmiercią marzeń i pozbawianiem człowieczeństwa. Wojna jest złem.
EPILOG
Wiele czytelniczek i czytelników bloga, pamięta niewątpliwie prezentowaną przeze mnie historię z 1945 roku o chłopcach z Hitlerjugend, których wojenna „przygoda” w dramatyczny sposób zakończyła się w obejściu leśniczówki Hubertus. Niejeden pamięta grającego na grzebieniu blondyna z okrągłą buzią oraz jego kolegę, który marzył wyłącznie o tym, żeby wrócić do domu i przytulić swoją małą siostrzyczkę, której nie widział tyle czasu.
Wiemy jednak, że marzenia te się nie spełniły, a oni sami swą ziemską wędrówkę zakończyli w zbiorowej mogile w lesie zwanym Rozgartyn, w pobliżu Szklarki Śląskiej. Wiadomo również, że ciągle zmieniający swój wygląd las tak ukrył, czy raczej zamaskował, miejsce pochówku, że po latach nie potrafili odnaleźć go nawet ci, którzy wtedy kopali grób.
Jednak dla wytrawnego leśnika, który potrafi w lesie czytać jak w otwartej książce, wystarczyło tych kilka wskazówek zamieszczonych w opisie zdarzenia opowiedzianego przez panią Dankę – córkę pana Pawła – by pokusić się o odnalezienie miejsca pochówku niemieckich żołnierzy. Analizując zamieszczone w relacji fakty, próbując myśleć, jak ci, którzy zwłoki ukrywali w lesie, a następnie konfrontując je na miejscu z rzeźbą terenu, pokusił się o odszukanie „dębczoka” – jak mówił pan Paweł – z naciętym na nim krzyżem.
Okazało się, że wykorzystywana w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych metoda dedukcji, której hołdował Sherlock Holmes, zatryumfowała po raz kolejny. Otóż na Rozgartynie, gdzie dorodnych już dzisiaj „dębczoków” jest mnóstwo, pan Norbert, znalazł ten z naciętym krzyżem, a właściwie znakiem na korze, który krzyż przypominał.
Faktem zbiorowego pochówku zainteresowałem Ostrowskie Stowarzyszenie Eksploracyjno – Historyczne „Enigma”, którego członkowie w marcu 2016 roku przyjechali na Rozgartyn na rekonesans. Wstępne badania długimi szpikulcami, wskazywały, że ziemia w tym miejscu została kiedyś wzruszona, i może to być miejsce zbiorowego pochówku. Stowarzyszenie Enigma z pomocą poznańskiego POMOST-u załatwiła formalności niezbędne do przeprowadzenia poszukiwań i w razie ich sukcesu – ekshumacji poległych. 6 sierpnia 2016 r. gostyńska grupa POMOST–u rozpoczęła poszukiwania w pobliżu znaczonego nacięciem „dębczoka”. Okazało się, że opisywany przeze mnie wojenny epizod na leśniczówce, który miał miejsce wczesną wiosną 1945 roku wcale się jeszcze nie zakończył.
Miałem okazję obserwować działania grupy od samego początku. Należy przyznać, że poszukiwania były przeprowadzone niezwykle profesjonalnie, rozważnie i ze znajomością rzeczy. Bez zbędnego gadania i z należną temu miejscu powagą oczyszczono teren.
Łyżka koparki zagłębiła się w ziemię. Każde zagarnięcie było uważnie obserwowane. Po kilkunastu ruchach łyżki koparki eksploratorzy zauważyli w wykopie coś, co przypominało wierzchołek czaszki. Teraz koparka zdejmowała już tylko wierzchnią warstwę leśnej gleby, resztę odkrywano łopatami, szpachelkami i oczyszczano pędzelkami. Nastąpiło wielogodzinne, drobiazgowe odkrywanie ludzkich szczątków.
Na początku czułem się nieswojo. W miarę ukazywania się większej ilości kości, zacząłem myśleć o nich nie jak o szczątkach, ale jak o chłopcach, o których najpierw słyszałem, potem pisałem, a teraz widząc ich kości znowu sobie ich wyobrażałem, kiedy ukrywali się w leśniczówce. Byli nieledwie, jak moi… koledzy.
Poszukiwacze z POMOST-u pieczołowicie i z uwagą podejmowali z ziemi kości i umieszczali je w specjalnych, do tego przeznaczonych, workach. Zwracali uwagę, aby w miarę możliwości, w każdym worku znalazły się szczątki poszczególnych ciał.
Podczas pracy skrupulatnie (także urządzeniami) badano wykopywaną ziemię. W wykopie znaleziono: grzebyki (pewnie na jednym z nich grał blondynek), szczoteczkę do zębów, portfel z banknotem, monety, obrączkę z grawerowanym napisem, scyzoryk, zelówki butów, zegarek, guziki, sprzączki i paski skórzane, żyletki, pudełko od papierosów, metki od ubrań, sztuczną szczękę, sztuczne oko.
Były to osobiste przedmioty, które jednak nie sposób przyporządkować do poszczególnych osób. Wszystkie te rzeczy zostały starannie opisane i sfotografowane. Jednak niewątpliwie bardzo istotnym obiektem znalezionym w mogile jest nieśmiertelnik z widocznym napisem.
Daje to nadzieję, na zidentyfikowanie przynajmniej jednego żołnierza, a może nawet kolegów z jego oddziału, a co za tym idzie, powiadomienie rodzin. Może nawet o losach swego brata dowie się maleńka wówczas siostrzyczka, za którą tak tęsknił…
Prace ekshumacyjno-poszukiwawcze zostały zakończone przed zmrokiem. 21 worków ze szczątkami żołnierzy niemieckich, rozstrzelanych przez Rosjan w marcu 1945 r. zostało przeniesionych do specjalnej przyczepy.
Zostaną przewiezione do Poznania na cmentarz na Miłostowie. To właśnie w tym miejscu gromadzone są szczątki nieznanych ofiar wojny. Raz w roku odbywa się tam uroczystość pogrzebowa koncelebrowana przez kapłanów różnych wyznań. Biorą w nich również udział ambasadorowie krajów, z których pochodziły ofiary. W takich uroczystych okolicznościach znajdują miejsce spoczynku żołnierskie szczątki pochowane wcześniej w przypadkowych miejscach, o których niejednokrotnie prawie nikt nie wiedział.
Miejsce po rozkopanej mogile zostało wyrównane. Na pewno na spulchnionej ziemi bardzo szybko znowu wyrosną paprocie, pokrzywy oraz krzaki i znowu przestanie się ono różnić od okolicznego terenu. Za rok nikomu nie przyjdzie do głowy, że na tym obszarze były prowadzone prace poszukiwawcze, Tylko ci, którzy znają tę historię, być może natrafią na oznaczony krzyżem „dębczok” i zatrzymają się na chwilę, rozmyślając o niezwykle złożonych ludzkich losach, na które wpłynęły dramatyczne okoliczności wojenne.
W ten to sposób zamknęła się prawdziwa historia, która z racji fiaska przeprowadzanych wcześniej poszukiwań, przechodziła już do sfery legend.